Już od dawna zbieram się do opublikowania przepisu na tzw. oliwki krajowe. Podczas swych poszukiwań związanych z doktoratem, zwróciłam uwagę na przepisy na oszustwa kulinarne, o których wspominałam już wcześniej. Zagadnienie to jest wyjątkowo ciekawe, zwłaszcza przez pryzmat współczesności, czy czasów jeszcze dawniejszych. Wychodzi na to, że z takimi oszustwami mamy do czynienia zarówno dziś, jak i mieliśmy kiedyś. Wynika to z kilku przyczyn. Ale po kolei.
Przede wszystkim należy ustalić czym jest owe oszustwo, jak zdefiniować to zjawisko?
Wymienię w punktach przykłady i odmiany oszustw kulinarnych:
1. Zastępowanie jednych produktów drugimi, czyli używanie tzw. surogatów.
2. Dodawanie do produktów innych substancji w celu zwiększenia ceny, kosztem jakości - np. dodawanie do czekolady krochmalu - ale o tym kiedy indziej.
3. "Zabawy stołowe" w celach czysto rozrywkowych - tyczy się to raczej czasów wcześniejszych niż XIX wiek. Mam tu na myśli takie przedsięwzięcia jak podawanie żywego kapłona na stół, czy układanie różnych zwierząt na kształt innych.
Przedstawiony w tym poście przepis zalicza się do pierwszej grupy oszustw. Wynikały one przede wszystkim z tego, że produkt oryginalny zaliczany był do kosztownych. Nie wszystkich było na niego stać i dlatego szukano zamienników.
A więc do dzieła, zaczynamy eksperyment!
Musimy zgromadzić produkty, a w tym celu należy narwać derenia lub śliwek jeszcze niedojrzałych. Ja zrobiłam z mirabelek, bo zarówno kształt jak i wielkość zbliżone są do oliwek.
Następnie po umyciu wsypujemy je do słoika i zasypujemy solą oraz zalewamy mocnym octem. Po kilku dniach zlać ocet i dodać do niego drugie tyle świeżego. Będzie to nasza przyszła zalewa. Aby ją spożądzić należy ją zagotować z dodatkiem bobkowych liści, pieprzu angielskiego i cząbru. Po zagotowaniu należy jeszcze dodać soli i poczekać, aż wystygnie. Oliwki się zalewa i są one właściwie gotowe do spożycia.
Autor przepisu, niejaki Pan Leńczowski twierdzi, że smakują one jak prawdziwe oliwki. No cóż ja zrobiłam i nie mogę powiedzieć tego samego. Przede wszystkim współcześnie robi się je w zupełnie inne zalewie i być może tu tkwi problem, a być może wynika to z mojej pomyłki w kwestii octu. Dlaczego? Ponieważ ja użyłam dzisiejszego spirytusowego, a jednak w XIX wieku używano innego, np. jabłkowego. Co do mocnego octu, który występuje w przepisie, to postaram się odgrzebać na niego przepis XIX wieczny, bo gdzieś mi się przewinął...
Konkludując - wytworzone przeze mnie oliwki da się zjeść i nie ma żadnych rewelacji żołądkowych po ich spożyciu, ale nie łechcą szczególnie podniebienia!
oliwki oszustki - niezłe , nie miałam tak naprawdę o tym pojęcia. ciekawie piszesz!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie,
szana-banana
www.gastronomygo.blogspot.com
Witam! Dziękuję za ciepłe słowo i zapraszam na stałe, abonamentowe wizyty :)
OdpowiedzUsuńSpróbuj śliwki poddać kiszeniu (koper, czosnek, sól, może liść orzecha). Po miesiącu odsącz zalewę i zalej ją mieszanka oliwy i octu, tak jak się robi z suszonymi pomidorami.
OdpowiedzUsuńoczywiście: zalej JE miało być.
Usuń