sobota, 20 października 2012

Krótka historia lodówki

Najpopularniejszy sposób przechowywania żywności polega na jej chłodzeniu czy wręcz mrożeniu. Od dawna ludzie zdawali sobie z tego sprawę, ale chłodzenie nie było bynajmniej rzeczą łatwą. Dziś nie mamy z tym problemu. Wystarczy otworzyć lodówkę, wrzucić do środka produkty i już. Ale kiedy nie było prądu sprawa robiła się coraz bardziej skąplikowana. Pamiętajmy również o tym, że nawet po wynalezieniu prądu nie był on w powszechnym użyciu wszędzie. Poza tym od wynalezienia prądu do wynalezienia elektrycznych lodówek musiało minąć trochę czasu.

Prekursorem na drodze do wynalezienia lodówki był Amerykanin Jacob Perkins, który w 1834 roku odkrył, że niektóre płyny w czasie parowania powodują chłodzenie. Perkins zbudował nawet model urządzenia chłodzącego, jednak jego wiek (podeszły) nie pozwolił mu na rozwinięcie swej technicznej myśli na tyle, aby produkt dało się wprowadzić na rynek.

John Harrison, drukarz z Australii odkrył w 1860 roku, że eter, którym czyścił metalowe płytki ma właściwości chłodzące. Wykorzystał on to odkrycie do stworzenia pierwszej lodówki.

W Europie maszynę do produkcji lodu skonstruowano dopiero w 1871 roku. Bawarski inżynier - Karol von Linde głowił się nad sposobem chłodzenia piwa produkowanego latem. I tak stworzył urządzenie bazujące na eterze bądź amoniaku.

Coraz powszechniejsze stawało się korzystanie z niewielkich lodówek działających przy pomocy lodu - czy to prawdziwego rzecznego czy też sztucznego. Urządzenia takie wyglądały jak szafki i posiadały jeden lub kilka pojemników na lód. Często obudowę wykonywano z drewna, a wnętrze z metalu.





Pod koniec XIX wieku urządzenia takie były reklamowane nawet przez samą Lucynę Ćwierczakiewicz. Polecała ona używanie "lodówek" do przechowywania doraźnych rzeczy. Podkreślała jednak, że należy pamiętać, że urządzenie takie chłodzi póki ma lód.

Korzystanie zatem z takich sprzętów było dość uciążliwe i wymagało stałego dostępu do lodu. Nie zmienia to jednak faktu, że nareszcie można było np trzymać świeże masło, a świeże masło to jednak nie solone, a więc o niebo lepsze :)

Pozdrawiam

środa, 12 września 2012

Ogórki kwaszone na zimę wg Ćwierczakiewiczowej

Przeglądając wczoraj jeden z kalendarzy Ćwierczakiewiczowej znalazłam interesujący przepis na kiszone ogórki.
Ciekawy, bo nieco inny od klasycznego, znanego wszystkim kiszonego ogóra :0 A przynajmniej tak mi się wydaje, oceńcie sami:

"Trzy garnce wody, szklankę winnego octu, szklankę wódki francuskiej, półtora funta soli zagotować razem. Opłukane ogórki bez okrawania końców ułożyć w baryłkę, przekładając liśćmi wiśniowemi, winogronnemi, gdzieniegdzie dębowemi, tych ostatnich nie wiele bardzo, kawałkami chrzanu posypać, koprem i jeżeli kto lubi czosnku kilka ząbków na całą baryłkę. Z wierzchu pokryć grubą warstwą liści, aby ogórków nie było widać i otworem na szpunt zalać gotującym odwarem do pełna, zaraz zaszpuntować z lekka. Na drugi dzień otworzyć, dolać pełno pozostawionym sosem, gdyż zawsze opadnie, gdy ostygnie zaszpuntować i zalać pakiem. Postawione w dobrej, niewilgotnej piwnicy, do świeżych wiosennych dotrwają, smakując najwyborniej."

Interesujące jest dodawanie wódki do sosu. Do tego francuskiej :) Może wódka francuska to jednak nie wódka w takim znaczeniu jak każdy z nas ma na myśli?

No nic, przepis trzeba wypróbować, dlatego też zabieram się do szukania części składowych jak np liście wiśniowe czy winogronowe...


wtorek, 21 sierpnia 2012

Kulinaria w soczewce wiedzy

Milczę od dawna z powodu przeróżnych zawirowań życiowych. Zmiana pracy, otoczenia, obowiązków, mieszkania...To wszystko spowodowało, że nie mam czasu na bloga. Mam natomiast nadzieje, że to się niebawem zmieni, a blog będzie się cieszył takim zainteresowaniem jak kiedyś.
Dziś pierwszy zwiastun powrotu w postaci zaproszenia na organizowaną przeze mnie, z ramienia Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich (Oddział w Warszawie), sesję naukową o kuchni, pt. Kulinaria w soczewce wiedzy. Będzie to wydarzenie innowacyjne. Po pierwsze sesje naukowe poświęcone badaniom naukowców nad zagadnieniem wyżywienia zdarzają się niezmiernie rzadko. Po drugie do tej pory nie spotkałam się z interdyscyplinarnym przedstawieniem tematu, a więc głos w sprawie zabiorą zarówno historycy, archeolodzy, archeozoolodzy, archiwiści jak również bromatolodzy. Jak sami widzicie wachlarz badaczy jest szeroki.
Dodatkowo sesji będzie towarzyszyć stoisko księgarni kulinarnej "Books for Cooks", a część uczestników postanowiła przygotować domowej roboty wypieki, do degustacji których serdecznie zapraszam uczestników. W związku również z ofiarnością naszych "cukierników" postanowiliśmy zorganizować konkurs na najsmaczniejszy wypiek. W konkursie również przewidziane są nagrody, które ufundowała "Filiżanka Smaków".

Oto i zaproszenie

A poniżej program sesji:

10.00 Uroczyste otwarcie sesji przez Dyrektora PMA dr Wojciecha Brzezińskiego oraz prezesa SNAP O/W-wa mgr Hannę Pilcicką-Ciura

10.10 dr Agnieszka Białek, prof. Andrzej Tokarz (Katedra i Zakład Bromatologii Warszawski Uniwersytet Medyczny) Wartość odżywcza i jakość zdrowotna produktów spożywczych i potraw przygotowanych według "receptur wczesnosłowiańskich" - mariaż bromatologii z archeologią doświadczalną

10.30 dr Hanna Krajewska (Archiwum PAN) Bale noblistów

10:50 mgr Zuzanna Dudzińska (IA UW) Pokonsumpcyjne, zwierzęce szczątki kostne ze średniowiecznego Chełma

11.10 Michał Szubski (UKSW) Badania nad gospodarką żywnościową w epoce kamienia

11.30 mgr Małgorzata Krasna-Korycińska (UKSW) Z problematyki kulinarnej na wczesnośredniowiecznym Mazowszu -urządzenia kuchenne i magazynowe

11.50 mgr Ewelina Więcek (MHW) Dieta dzieci w XIX wieku

12.10 Dyskusja i przerwa

13.00 dr hab. Jarosław Dumanowski, prof. UMK Historia historii kuchni

13.20 mgr Marta Sikorska (UMK) „Ein Hecht auf Polnisch”. Niemieckie książki kucharskie z XVI i XVII wieku jako źródło do historii kuchni polskiej

13.40 mgr Maciej Mazurkiewicz (UMK) Kuchnia z kalendarza. Kalendarze doby saskiej jako źródło do badań historii kuchni

14.00 mgr Paweł Lis, mgr Hanna Lis (Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym) Pożywienie wczesnośredniowiecznych Słowian - projekt
archeologii doświadczalnej Muzeum Nadwiślańskiego

14.20 dr Wojciech Borkowski (PMA) Doświadczenia archeologiczne związane z kuchnią ludów zbieracko-łowieckich

14.40 Dyskusja

15.30 Zamknięcie sesji

Ps. Jakby był jakiś problem z powiększeniem zaproszenia podaje dane podstawowe:
Sesja odbędzie się 4 września od 10 do 15.30-16.00, w gmachu Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, ul. Długa 52.





piątek, 11 maja 2012

Wiadomość użyteczna o..... ścierce :) (Message sortie... pour le tissu :)

Ścierka rzecz błaha, a jednak bardzo w kuchni potrzebna! (Le tissu, il est trivial, mais il est nécessaire dans la cuisine!)

(Chaque maison devrait être un approvisionnement décente des tissus. Plus grossement tissus sont pour s'essuyer le plancher et les casseroles. Petites tissus sont pour s'essuyer les verres et les assiettes, et les tissus séparées sont la poussière abrasive. Nous avons besoin de surveiller, d'utiliser le tissu pour ce qui est prévu. Tissus faut se laver souvent, et reprisés, et la dame de la maison doit les garder sous clé. Chaque tissu doit avoir votre nombre et de signer.)

Dziś nie przywiązujemy już takiej wagi do tego zagadnienia, ale jak widać w powyższym źródle, kiedyś było zupełnie inaczej, a ścierka - rzecz błaha - miała swoje miejsce w hierarchii kuchennej! (Aujourd'hui, nous n'attachons pas d'importance à cette question. Dans le passé, il était différent, et le tissu avait une place dans la cuisine hierarhii.)

poniedziałek, 7 maja 2012

Kociołek Króla Stasia

3 maja w Milanówku odbył się piknik rodzinny upamiętniający wydarzenia związane z uchwaleniem w 1791 roku Konstytucji. Miałam zaszczyt zaprezentować podczas tej imprezy kulinaria czasów stanisławowskich. Na tą okazję wybrałam przepis z rękopisu pewnej kobiety, który obecnie znajduje się jako zabytek w muzeum. Kobieta ta pochodziła z Gniewoszowa w dzisiejszym województwie mazowieckim i dlatego też pozwoliłam sobie na dodanie tego posta do akcji kulinarnej dotyczącej kuchni mazowieckiej.


Prosie Króla Stasia

Weź prosięcia pieczonego, pokray na zrazy drobne,
włóż w kocioł masła kawałek, grzybków siekanych,
wiązkę pietruszki, cebulę, kucik czosnku, dwie szalotki,
dwa goździki, pół bobkowego liścia, tymianku, bazyliki,
przystaw do ognia, wsyp szczubeć mąki, wley szklankę
wina białego, tyleż bullionu, soli, pieprzu, gotuy z wolna,
sos wysadź do połowy, nareszcie zapraw trzema źółtkami,
z dwiema łyżkami soku winnego tyleż bullionu ubitemi:
przygrzey niegotuiąc, wyday ciepło.


A tu kilka zdjęć z imprezy :)





Mazowsze kulinarnie

piątek, 13 kwietnia 2012

Sernik czekoladowy


Po świętach zawsze zostają nam jakieś spadki jedzeniowe, a tym razem nawet coś więcej: spadek w postaci przepisu na wyborny sernik czekoladowy.
Nie będę zachwalać jego smaku, bo najlepiej jak każdy sobie zrobi i spróbuje!




Spis składnikowy:
Spód ciasta:
2 łyżki cukru,
2 łyżki kakao,
2 łyżki orzechów,
100 g (1 opakowanie) ciastek "petit-ków",
2 łyżki masła.

Masa:
750 g (ok. 6 opakowań) serka Ostrowia o smaku śmietankowym lub jogurtowym,
200 g (szklanka) cukru
5 całych jaj
2 żółtka
1 tabliczka białej czekolady,
60 g 30% śmietany słodkiej.

Składniki do sporządzenia spodu połączyć i wyrobić na ciasto. Następnie przełożyć na małą blachę lub do małej tortownicy i zapiec przez 10 minut w piekarniku nagrzanym do 200*C lub przy termoobiegu - 180*C.

Przygotowanie masy sernikowej:
Całe jajka oraz żółtka utrzeć, a następnie dodać do nich serki ostrowi, cukier i wszystko dokładnie wymieszać. Czekoladę rozpuścić w 60 g 30% śmietany i dodać do pozostałych składników. Masę dokładnie wymieszać i przełożyć na wcześniej zapieczony spód ciasta. Jego konsystencja będzie ciekła :)

Piekarnik rozgrzać do temperatury ok. 170*C i piec ciasto w kąpieli wodnej przez około 40-50 min. W trakcie pieczenia należy sprawdzać czy wierzch się nie przypieka. W razie co można zmniejszać temperaturę.

Jeśli brak Ci wyczucia w pieczeniu istnieje łatwy sposób sprawdzenia czy sernik jest już gotowy. Wystarczy delikatnie potrząsnąć blachą. Jeśli nie jest to ciasto będzie miało wciąż rzadką, ciekłą konsystencję.

środa, 21 marca 2012

Oliwki "krayiowe"

Już od dawna zbieram się do opublikowania przepisu na tzw. oliwki krajowe. Podczas swych poszukiwań związanych z doktoratem, zwróciłam uwagę na przepisy na oszustwa kulinarne, o których wspominałam już wcześniej. Zagadnienie to jest wyjątkowo ciekawe, zwłaszcza przez pryzmat współczesności, czy czasów jeszcze dawniejszych. Wychodzi na to, że z takimi oszustwami mamy do czynienia zarówno dziś, jak i mieliśmy kiedyś. Wynika to z kilku przyczyn. Ale po kolei.

Przede wszystkim należy ustalić czym jest owe oszustwo, jak zdefiniować to zjawisko?
Wymienię w punktach przykłady i odmiany oszustw kulinarnych:
1. Zastępowanie jednych produktów drugimi, czyli używanie tzw. surogatów.
2. Dodawanie do produktów innych substancji w celu zwiększenia ceny, kosztem jakości - np. dodawanie do czekolady krochmalu - ale o tym kiedy indziej.
3. "Zabawy stołowe" w celach czysto rozrywkowych - tyczy się to raczej czasów wcześniejszych niż XIX wiek. Mam tu na myśli takie przedsięwzięcia jak podawanie żywego kapłona na stół, czy układanie różnych zwierząt na kształt innych.

Przedstawiony w tym poście przepis zalicza się do pierwszej grupy oszustw. Wynikały one przede wszystkim z tego, że produkt oryginalny zaliczany był do kosztownych. Nie wszystkich było na niego stać i dlatego szukano zamienników.


A więc do dzieła, zaczynamy eksperyment!
Musimy zgromadzić produkty, a w tym celu należy narwać derenia lub śliwek jeszcze niedojrzałych. Ja zrobiłam z mirabelek, bo zarówno kształt jak i wielkość zbliżone są do oliwek.
Następnie po umyciu wsypujemy je do słoika i zasypujemy solą oraz zalewamy mocnym octem. Po kilku dniach zlać ocet i dodać do niego drugie tyle świeżego. Będzie to nasza przyszła zalewa. Aby ją spożądzić należy ją zagotować z dodatkiem bobkowych liści, pieprzu angielskiego i cząbru. Po zagotowaniu należy jeszcze dodać soli i poczekać, aż wystygnie. Oliwki się zalewa i są one właściwie gotowe do spożycia.



Autor przepisu, niejaki Pan Leńczowski twierdzi, że smakują one jak prawdziwe oliwki. No cóż ja zrobiłam i nie mogę powiedzieć tego samego. Przede wszystkim współcześnie robi się je w zupełnie inne zalewie i być może tu tkwi problem, a być może wynika to z mojej pomyłki w kwestii octu. Dlaczego? Ponieważ ja użyłam dzisiejszego spirytusowego, a jednak w XIX wieku używano innego, np. jabłkowego. Co do mocnego octu, który występuje w przepisie, to postaram się odgrzebać na niego przepis XIX wieczny, bo gdzieś mi się przewinął...

Konkludując - wytworzone przeze mnie oliwki da się zjeść i nie ma żadnych rewelacji żołądkowych po ich spożyciu, ale nie łechcą szczególnie podniebienia!

wtorek, 20 marca 2012

Ratujemy beczkę piwa. Z dawnych metod konserwacji żywności.

Witam wszystkich wiosennie! A jest i po co i na co, bo za oknem prawdziwa wiosna. Na jak długo? To się zobaczy...

Zalegając na sekretariatowym fotelu mam możliwość nadrobienia zaległości kulinarno-piśmienniczych, ponieważ żadnej poważnej pracy przeprowadzić nie mogę, a to z uwagi na tzw. interesantów, co to wiecznie czegoś chcą. I tym sposobem zalegam ze sprawami inwentaryzacji i animacji z reduty Oriona! Ale nic to, przynajmniej oddaje się z przyjemnością lekturze "poradnika zdrowia..." z początku XIX wieku.

Postanowiłam wrzucić, krótką ciekawostkę piwowarską, którą wygrzebałam z Piasta, którego powtórnie przeglądałam, w bliżej nie określonym celu.



Z niemieckich nowości, ktoś postanowił donieść, że jest sposób na zbyt szybkie kwaśnięcie piwa. A mianowicie do beczki z piwem należało dodać upalonej bylicy i drzewa bukowego. Upalonej to mało powiedziane, bo konkretnie chodzi o popiół powstały ze spalania wyżej wymienionych. Może też być węgiel, który się ściera na proszek.

bylica

liść drzewa bukowego

To już kolejny przykład w literaturze, z jakim się spotykam, który ma potwierdzać dobroczynny wpływ węgla (dobroczynny w sensie wydłużający termin przydatności do spożycia) czy popiołu na produkty łatwo ulegające psuciu. Z resztą nie tylko te łatwo ulegające psuciu. Generalnie popiół ma właściwości konserwujące. A jak to się dzieje?
cytując Wikipedię:
"Popiół — stała pozostałość po spaleniu substancji organicznej, np. paliw stałych lub płynnych, czy masy organizmów żywych. Popiół jest produktem wtórnym, otrzymywanym przez działanie wysokiej temperatury na substancje mineralne zawarte w materiale. Zawiera większość pierwiastków, które się w nim znajdowały, choć wchodzą one po spopieleniu w skład innych związków chemicznych."

I tak w przypadku popiołu roślinnego uzyskuje on odczyn zasadowy, który ma silne właściwości konserwujące, ponieważ działa zabójczo na wszelkie drobne żyjątka, które mogłyby rozwinąć się i w ten sposób popsuć produkt - w tym przypadku, o zgrozo!, nasze piwo!

wtorek, 7 lutego 2012

Różnica miedzy rosołem a bulionem....

Według dzisiejszego rozumowania bulion jest skondensowaną wersją rosołu. czy tak było zawsze? Otóż okazuje się, że nie. W początkach XIX wieku uważano dokładnie na odwrót. To rosół był właśnie tym wywarem, który gotowany odpowiednio długo, stawał się zawiesisty i gęsty, a także posiadał odpowiednią moc smaku. Bulion natomiast był lekkim wywarem, zupełnie przypominającym dzisiejszy rosół.

Dla potwierdzenia zamieszczam przepisy Nakwaskiej zawarte w 2 tomie Dworu Wiejskiego...

Na rosół najlepiej nadają się: zraz czyli mięso z piersi oraz z zadu wołowego. Na trzy funty takiego mięsa potrzebny jest garnek o pojemności 5 kwart. Najlepiej nadaje isę garnek polewany a nie metalowy. W tym miejscu przyznam autorce słuszność, choćby i z tego względu, że w dzisiejszych czasach sporo ludzi (m. in. ja) cierpi na silną alergię na nikiel. szczerze nie wierzę w cudowne garnki nieniklowane itp. Myślę, że stara, poczciwa glina najlepiej się sprawdza. Oczywiście w dzisiejszych czasach na pewno ciężko będzie pogodzić te dwie rzeczy - kuchenka gazowa i garnek gliniany - ale warto poeksperymentować!



Związane mięso należy zalać zimną wodą i odczekać do kipienia żeby odszumować (zebrać syf z wierzchu). Szumować należy dopóki szumowiny będą się pokazywać na wierzchu. Gdy już znikną zupełnie należy gotować go na wolnym ogniu i osolić! Dodać upieczoną czerwoną cebulę wraz z łupinką. Po 2 godzina należy dodać razem związane:
2 marchwie, 2 pory, kawałek pasternaku, dwa selery, pietruszki parę kawałków.

Gdy w trakcie gotowania pokazuje się "tłustość" należy zbierać ją łyżką drewnianą.



Ważne jest aby rosół gotować w jednostajnej temperaturze. Jeśli zdarzy sie, że trzeba będzie dolać w trakcie gotowania wody to musi to być wrzątek, aby nie zaburzać temperatury rosołu.

"Aby mieć rosół na stół pański doskonały, trzeba go ośm godzin gotować, wtedy i mięso będzie kruche..."



Bulion natomiast wystarczy sporządzać w półtorej godziny. Potrzeba pół funta chudej wołowiny, pół kurczęcia albo innego drobiu. Mięso należy pokroić w miarę drobno (aby się szybciej ugotowało) i zalać kwartą zimnej wody. Dalej proces podobnie jak przy rosole. Po zagotowaniu szumowanie, następnie wolne gotowanie, po godzinie dodajemy jarzyny, też drobno posiekane - w przypadku rosołu to większe kawałki. A sekret szybszego dojścia bulionu to przykrycie go w trakcie gotowania szczelną pokrywka :)
"W pół godziny już będziesz mogła przecedzić i dać choremu"
Właśnie bulion nadawał się idealnie dla chorych, a zapewne po prostu nie nadawał się na wykwintny obiad!

poniedziałek, 6 lutego 2012

Co wywołuje ślinotok...cebulowa z serem!

Zainspirowana zupą zjedzoną w niedalekiej przeszłości u znajomej postanowiłam wygrzebać swój stary przepis na cebulową. Nie wiem czy jest taki jak mej znajomej, ale zapewne coś na ten temat napomknie, po zapoznaniu się z poniższą treścią. Jedno co się powtarza to grzanki i ser, ale po kolei....


Spis składnikowy
6-8 cebul
1 l. bulionu
6 ząbków czosnku
2 łyżki tymianku
0,5 łyżeczki kminku
sól
pieprz
1 łyżeczka koperku i natki pietruszki
1 łyżeczka cebulki prażonej
250 g żółtego sera
chleb razowy lub biały.

Cebulkę obieramy i siekamy - ja w półtalarki, ale jak kto woli. Czosnek również obieramy i kroimy w cienkie plasterki. Jeśli ktoś nie dokońca przepada za smakiem czosnku może zmniejszyć jego ilość oraz przecisnąć przez praskę.


Następnie do garnka o średniej wielkości wlewamy odrobinę oleju i podsmażamy czosnek z cebulą. Proponuję wpierw podsmażyć delikatnie czosnek a następnie dodać dopiero cebulę. Smażące się wiktuały posypujemy do smaku solą, pieprzem, tymiankiem i kminkiem. Ja jeszcze nagminnie używam ostatnio pieprzu cytrynowego.



Po zeszkleniu się cebuli i czosnku zalewamy wszystko bulionem (oczywiście nie takim z kostki, a prawdziwym - może być ewentualnie zwykły rosół. Różnica między jednym, a drugim w najbliższym czasie na blogu!)
Po zagotowaniu, należy gotować jeszcze przez 15-20 minut.
W międzyczasie gotowania należy przygotować grzanki. W tym celu kroimy kromki chleba w kostkę i albo smażymy na patelni, albo zapiekamy w piekarniku. Ja wolę podsmażane na maśle :)


Gdy zupka już w pełni nam sie ugotuje to przelewamy ją w miseczki, dodajemy grzanki i układamy na wierzchu ser. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i zappiekamy, tak aby ser się rozpuścił. Możemy dodatkowo posypać nasze danie natką z pietruszki lub koperkiem, a dla wyjątkowych miłośników cebuli (takich jak ja) polecam prażoną cebulkę!


Mniam, z samego opisywania aż mi się ślina zebrała....

piątek, 3 lutego 2012

XIX-wieczne wieści o wpływie pokarmu na organizm

Zajrzałam dziś do szuflady biurka w pracy w poszukiwania jednego z numerów "Piasta" z 1830 roku, a tu wielka niespodzianka! Mym oczom ukazało się to oto cudeńko

Znajduje się w nim ciekawy rozdział poświęcony żywieniu.
Poradnik ten został wydany w 1888 roku Jako, że jest dość młody, jak na krąg mych zainteresowań, ale w pełni wpisuje się w zagadnienie, znajdziemy w nim już nowocześniejsze spojrzenie na zagadnienia żywieniowe. Mowa tu choćby o kwestii pożywności czy składu "pierwiastkowego" jedzenia - jak mawiała Ćwierczakiewiczowa.

Niezmiennie uraczę Was od czasu do czasu rewelacjami i z tego źródła.

Zalecenia XIX wieczne co do kulinariów w szerokim ujęciu:

Najważniejszą sprawą jest aby każda gospodyni miała w posiadaniu swym książkę kucharską, i co ważne, aby umiała się nią posłużyć! :) Autorka (mniemam, że to kobieta, do tego strasznie w swym stylu i poglądach przypomina mi właśnie Ćwierczakiewiczową - może to ona?)
Najlepiej aby sama zajmowała się gotowaniem, nawet gdy stać ją na kucharza! "Sama" - oczywiście wydźwięk tego słowa zupełnie inny niż dziś... Ona ma sprawować pieczę, podawać pomysły, ale na boga, nie sama obierać ziemniaki czy coś w tym stylu. Ta drobna różnica wywołuje u mnie pewien dyskomfort psychiczny! ;]
Ale absolutną podstawą jest aby gospodyni wiedziała, miała świadomość składu poszczególnych składników wyżywienia, a co za tym idzie również orientowała się we wpływie jedzenia na organizm człowieka.

W "Podarunek Ślubny..." L. Ćwierczakiewiczowej z 1885 roku też poruszony został temat wpływu jedzenia na organizm. Aby móc się lepiej orientować w zagadnieniu powinno się znać podstawy, tj.
"Mięso, odżywia czyli karmi krew i nadaje siłę muskularną;
chleb, mączne potrawy i cukier, ogrzewają organizm i dają mu cieplik;
jarzyny i aromaty służą do trawienia.
Narkotyki są dodatkiem pożywienia"


Na zakończenie dzisiejszych ciekawostek (przyznam, że z powodu mrozu myślenie idzie mi słabo - zamrożenie szarych komórek postępuje - i post ten może być lekko bez ładu i składu) wstawiam tabelę składu pokarmów okiem XIX wiecznych specjalistów z poradnika "Skarbiec"


Zachęcam do dyskusji na ten temat, zwłaszcza w świetle dzisiejszej mody na zdrowy tryb życia!

środa, 1 lutego 2012

Szarlotka rodem z Budapesztu

Koło zatoczone i wracamy na Węgry!
W ramach akcji CIASTA ŚWIATA przygotowałam przepis na węgierską szarlotkę. Naprawdę warto spróbować. Jest zupełnie inna w smaku od naszych tradycyjnych ciast szarlotkowych. Do tego jest genialna w smaku i można ją zajadać do oporu, ponieważ nie należy do ciast wyjątkowo słodkich.
Ale co ja tam będę zachwalać. Najlepiej wypróbować na własnej skórze! Albo podniebieniu....


Spis składnikowy:
250 g mąki,
120 g roztopionego masła,
1 szczypta soli,
2 łyżki cukru,
2 łyżki orzechów laskowych,
750 g jabłek,
1/3 szklanki wody (ok. 80 ml)

Do polewy:
120 g cukru,
1 budyń waniliowy
3 jajka,
2 szklanki mleka (ok. 500 ml)

cukier puder do posypania

Zaczynamy od przygotowania ciasta. Mąkę mieszamy z solą i cukrem w misce, dodajemy masło i zagniatamy rękami ciasto. Dolewamy 1/3 szklanki wody i dalej wyrabiamy ciasto. Gotowe ciasto zawijamy w folię i wstawiamy do lodówki na noc.

Po upojnej (albo i nie) nocy wyciągamy nasze ciasto z lodówki, wyciągamy z kąta stolnicę i rozwałkowujemy ciasto na grubość ok 5 mm - oczywiście stolnice posypujemy uprzednio mąką!.
Przekładamy pięknie rozwałkowane ciasto do tortownicy o średnicy ok 26 cm. Może też być każda inna okrągła forma.

Ja nie miałam za dużej, więc zrobiłam na dwie. Jedną z nich była też taka pofalowana forma na babkę :). Ciasta powinno być tyle aby po wyłożeniu dna formy pozostała jeszcze jakaś część. Z niej formujemy brzeg ciasta, który powinien być wysokości ok. 3 cm. Trzeba pamiętać, żeby dobrze połączyć nasze ciastowe dno z brzegiem, żeby się później nie rozleciało.

Gdy już pokonamy wszelkie trudności, a forma będzie wypełniona, to nakłuwamy ciasto w wielu miejscach widelcem i posypujemy orzechami laskowymi, które musimy albo utłuc, albo zmielić.

Piekarnik rozgrzewamy do temperatury 210*C.

No i wreszcie docieramy do jabłek. W końcu szarlotka musi mieć jabłka :). W tak zwanym międzyczasie, gdy się grzeje piekarnik obieramy jabłka i wycinamy z nich gniazda nasienne. Następnie ścieramy na tarce o dużych oczkach i przekładamy na ciasto. Można oczywiście zcierać bezpośrednio na ciasto. To nawet praktyczne, bo mniej się naczyń brudzi, a więc mniej będzie do zmywania!


Jeśli ktoś znacznie gorzej radzi sobie z obieraniem i ścieraniem jabłek to proponuje przygotować je wcześniej, żeby nie robić zastoju.

Aby móc rozpocząć proces pieczenia pozostała nam jeszcze jedna czynność do wykonania. Musimy przygotować polewę, którą zalewamy jabłka i orzechy, znajdujące się już na cieście.

Polewę przygotowuje się w następujący sposób: cukier zmieszaj z budyniem, następnie dodaj jajko i mleko. Wszystko dokładnie wymieszaj, aż cukier zupełnie się rozpuści i gotowe.

Przechodzimy do pieczenia! Piec należy na środkowym ruszcie przez 45-60 min. Bez termoobiegu za to z grzałką na dole i u góry. Jeśli zauważysz, że wierzch ciasta zaczyna niebezpiecznie się rumienić to przykryj go folią aluminiową.

Po upieczeniu należy odczekać aż pod stygnie i posypać cukrem pudrem z wierzchu.
Spożywać najlepiej po całkowitym wystygnięciu.




Ciasta Świata

wtorek, 31 stycznia 2012

Finezyjny schab w śliwkach i sezamie czyli moje widzimisie kulinarne

Jak zwykle miałam przeróżniaszcze plany odnośnie najbliższych wpisów na blogu, ale plany się rypsły, bo mi się zachciało fantazjować przy garach. Nie pierwszy to raz i zapewne nie ostatni. Nie tak dawno temu zupełnie spontanicznie zrobiłam szarlotkę nie z tej ziemi wg własnego przepisu. Muszę w tym miejscu dodać, że ostatnio mam fazę na przeróżne szarlotki. Ale wracając do mojej fantazyjnej szarlotki, no to cóż... już nie jestem w stanie jej odtworzyć, bo oczywiście nie spisałam od razu przepisu. Jedyne co pamiętam, a co było nieco odmienne w moim przepisie, to to, że użyłam pomieszania mąk, w tym żytniej. No ale cóż, było minęło i nie ma się co rozczulać, a na przyszłość szybko spisywać.

Tak właśnie zrobiłam w przypadku wczorajszych szaleństw i stąd wynika poniższy wpis. Miałam w zamrażalniku kilka surowych kotletów schabowych. I co było z nimi począć, biorąc pod uwagę niechęć do zwykłego schaboszczaka. Szybki przegląd po szafkach i ich zawartości i wyszło takie cacko!

Spis składnikowy:
5 kotletów ze schabu,
5 suszonych grzybów różnych,
10 suszonych śliwek węgierek,
5 suszonych rodzynek,
2 łyżeczki sezamu,
0,5 łyżeczki pestek dyni,
0,5 łyżeczki pestek słonecznika,
kawałek suszonej papryczki chili

Przyprawy:
suszona natka pietruszki,
papryka ostra,
tymianek,
majeranek,
pieprz cytrynowy,
sól

Wyciągamy i odmrażamy mięsko i obsypujemy je przyprawami. Ilość dowolna w zależności czy chcemy ostrzej - to więcej papryki. Grunt żeby znalazł się majeranek. Mięsko odstawiamy niech sobie przejdzie smakiem.


Następnie bierzemy garnek nalewamy wody, gdzieś ze dwie czy trzy szklanki. Wstawiamy na gaz i dodajemy wszystkie dodatki, wraz z majerankiem.

Jak się trochę podgotuje to dodajemy mięsko i dusimy, aż będzie miękkie - nie tylko mięsko ale też grzybki i śliwki. I gotowe.


Wiem, że pewne elementy składowe dania mogą na zdjęciach kojarzyć się z robalami czy larwami, ale od razu śpieszę wyjaśnić, że to właśnie nasz sezam i inne drobne dodatki.
Danie jest naprawdę pyszne, do tego pięknie imituje wyglądem wołowinę.
Nie miałam wczoraj czasu, dlatego spożywaliśmy z chlebkiem, ale wydaje mi się, że idealnie będzie się komponować z kaszą gryczaną.
Smacznego!

Ps. w czasie duszenia trzeba pewnie będzie dodać raz czy dwa trochę wody, żeby się wszystko nie spaliło. Trzeba pamiętać o umiarze z tą wodą, bo lepiej dodać kilka razy, niż raz a tak, że przedobrzymy i zamiast duszenia będzie gotowanie :)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Nakwaska Karolina

Pomyślałam, że wciąż karmię Was Ćwierczakiewiczową, dlatego dziś dla odmiany będzie coś z Karoliny Nakwaskiej. Żyła, działała i tworzyła nieco wcześniej niż Lucyna. Urodziła się w 1798 roku, a swe słynne, trzytomowe dzieło poświęcone gospodarstwu domowemu wydała w latach 1843-44.
Tym ciekawsze wydało mi się, że znalazłam u niej przepis na mizerję. Sama jestem wielką miłośniczką tej surówki z ogórków, oczywiście w wersji na ostro, a nie na słodko, jak to niektórzy mają w zwyczaju.

Na poczatek wrzucę przepis!

Voila! 
Jak widać, przepis nawet nieodbiega za bardzo od tego współczesnego, z tym, że raczej dziś zawsze dodaje się śmietany. Czasem nie dodaje się octu, no i też z rzadka odlewa się sok, który powstaje po dodaniu do ogórków soli.

Ciekawe, że w początka XIX wieku jadano niemalże taką samą mizerię jak dziś!

A kim była Karolina Nakwaska? Pochodziła z magnackiej rodziny Potockich. Jej ojciec umarł dość młodo, a ona wychowywała się z matką - kobietą wyjątkowo lekkomyślną i rozrzutną, która w przeciągu krótkiego czasu roztrwoniła rodzinny majątek. Matka nie dająca sobie rady z utrzymaniem majątku wydała młodziutką Karolinę za mąż za Aleksandra Starzeńskiego (1815). Małżeństwo to w tak młodym wieku i bez miłości zakończyło się formalnie po 9 latach. Wedy to Karolina wzięła ślub z Henrykiem Mirosławem Nakwaskim i zaczęła wieść życie wiejskie. Niestety sielanka skończyła się dość szybko, gdyż jej małżonek, uwikłany w życie polityczne powstańczej Warszawy, zmuszony był opuścić kraj, a małżonka dołączyła do niego w 1832 roku. W czasie swej emigracyjnej tułaczki Nakwaska znalazła się w gronie najwybitniejszych pisarzy i działaczy patriotycznych.Kraszewski tak pisze o Nakwaskiej: 

"W sposobie przemawiania autorki naszej jest coś tak sympatycznego, ożywionego, ciepłego, dobitnego, polskiego, iż to, co z pod pióra jej wychodzi, mówi do serc, chwyta za nie i przekonywa".
Podczas emigracyjnej tułaczki spotkało ją wiele przykrych spraw, m. in. straciła swojego małego synka, który ciężko chorował, a nagłe wygnanie z Drezna doprowadziło do jego zgonu.
Mniej więcej w tamtym okresie Nakwaska zetknęła się francuskim dziełem "La maison
de campagne" wydanego w 1830 roku przez Aglaë Adanson. Książka ta była wzorem i inspiracją dla Karoliny, po wpływem którego napisała "Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym".

Poradnik składa się z trzech tomów. Pierwszy traktuje w ogóle i szczególe o gospodarstwie wiejskim. Znajdziemy w nim zarówno rozdziały bardziej sentymentalne opisujące zalety mieszkania na wsi, jak i te bardziej praktyczne, dotyczące rozplanowania i urządzenia domostwa. Karolina opisuje nawet w jakim miejscu wieś powinna się znajdować, aby stanowić dla mieszkańców miejsce najprzyjemniejsze. Istotne jest, aby domostwo móc ulokować w okolicy miasta, gdzie będzie łatwy dostęp do sprawunków, lekarza czy kościoła, jeśli takiego nie ma we wsi. Jednakże "sposobność dostania świeżego w okolicy mięsa jest także pożądaną".Autorka opisuje poszczególne pomieszczenia , m.in. kuchnię, jadalnię, kredens czy spiżarnię. Jadalnia powinna być większa niż inne pomieszczenia ze względu na liczebność gości – znacznie większą niż to bywa w mieście. "Bardzo jest użyteczną rzeczą, aby mury w około jadalni były odrewnione (futrowane) albo ceratą wyklejone", aby łatwiej było sprzątać po uczcie na której ciężko jest upilnować porządek. Jak pisze "często ściany sosami się polewają". Jadalnie dobrze mieć usytuowaną w pobliżu kuchni tak, aby można było połączyć oba pomieszczenia okienkiem, służącym do podawania gorących dań. (Istniały też rodzaje okienek-wind łączących jadalnie z kuchnią, gdy pomieszczenia te mieściły się na innych piętrach, ale pod sobą – znam taki przykład z Janowca). Idea ta była o tyle rewolucyjna, iż jeszcze w XIX wieku kuchnie lokowano przeważnie w odrębnym budynku z powodu choćby nieciekawych woni gotowanych potraw. Nakwaska jednak zachęca, pisząc "Tak i potrawy ciepłe dochodzą i ani części, jak zwyczajnie u nas, szkody w porcelanie, szkle,
fajansie, nie będziesz miała". Ponadto autorka widzi jeszcze jedną niewątpliwą zaletę umieszczenia kuchni w domu, ponieważ daje to możliwość zlikwidowania pomieszczenia zwanego kredensem, a służącego do podgrzewania potraw, zmywania i przechowywania zastawy stołowej. Nakwaska uważa, że jest to siedlisko nierządu męskiej części służby. Proceder ten zniknie, gdy wszystkie kredensowe zajęcia przeniesie się do kuchni, a zastawę trzymać przecież można w specjalnie do tego celu przeznaczonej szafie.

Obok rozdziałów traktujących o rozplanowania i sposobie urządzenia pomieszczeń w domu i zapleczu gospodarczym znajdują się także te poświęcone hodowli zwierząt, zarządzaniu własnym czasem i czasem służby, jak i innych domowników. Autorka zamieściła nawet spis książek przydatnych, a nawet niezbędnych w każdym domu. Wymienia np. "Medycyna dla ludu wiejskiego" czy "Użyteczność kartofli".

Tom pierwszy zawiera również wiele innych ciekawych porad. Niektóre z nich na dzień dzisiejszy są już zdezaktualizowane, jak chociażby rozdział pt. "Służący, ich wybór, przymioty, postępowanie pani z nimi".

W drugim tomie "Dworu wiejskiego" znajdują się przede wszystkim przepisy kulinarne. Jest on więc głównie obszerną książką kucharską, zawierającą zarówno przepisy rodzime, jak i cudzoziemskie, np. "Zupa turecka na mleku", Makaron włoski", "Pierożki ze szpinakiem czyli włoskie ravoli". Obok przepisów kulinarnych mamy przepisy związane z przechowywaniem i konserwacją żywności, tj. "sposób przechowywania fasoli zielonej na zimę", "o przechowywaniu różnych mięsiw" czy liczne sposoby marynowania żywności. Ciekawym elementem są również podrozdziały poświęcone "przyprawom", co w XIX wieku oznacza z goła zupełnie coś innego niż dziś. Dla przykładu pod koniec rozdziału poświęconego zupom mamy przyprawy – co w tym przypadku oznacza sposoby zaprawiania zup różnego rodzaju kaszami. W gąszczu przepisów znalazłam również ciekawostkę w postaci przepisu na kapary po polsku, czyli z ziaren nasturcji. W XIX wieku wielokrotnie próbowano zastępować surogatami towary luksusowe, które były często zbyt kosztowne.

Tom trzeci jest skonstruowany w formie słownika. Znajdziemy w nim wyjaśnienie poszczególnych słów z obszernym przeważnie komentarzem autorki, do czego poszczególna rzecz służy. Ale w tym specyficznym słowniku Nakwaska zamieściła również wyjaśnienie pewnych zjawisk, np. "Cudzoziemczyzna", które to również obarczyła obszernym komentarzem, będącym jej własnymi przemyśleniami na dany temat.

niedziela, 15 stycznia 2012

Strucla warzywna znad Dunaju

Swą miłością do Bułgarii pałam od czasów, kiedy spędziłam tam przeszło miesiąc na wykopaliskach w osławionym stanowisku NOVAE. Podczas swego, jakże niezwykle malowniczego, pobytu na protobułgarskiej ziemi otarłam się dość solidnie o ich kuchnię. Jak w każdym kraju, zapewne i tam, co region to inna kultura spożycia! Dlatego też nie chcąc uogólniać przedstawiam dania głównie o proweniencji północno-bułgarskiej, z okolic Sfisztofa.

Spis składnikowy:
1 opakowanie ciasta francuskiego (ok. 450 g)
30 g masła roztopionego
1 ząbek czosnku, drobno posiekany
2 cebule, drobno posiekane
500 g brokuł, pokrojonych na małe kawałki
500 g marchewki, pokrojonej w talarki
200 g kwaśnej śmietany, np 18 %
3 duże jajka
100 g sera gouda, startego
1 łyżka świeżych ziół, drobno posiekanych
3 łyżki roztopionego masła
1 łyżka ziaren sezamu
szczypta pieprzu, świeżo zmielonego
gałka muszkatołowa - starta
sól

Na początek należy rozmrozić ciasto francuskie i posmarować je masłem. Czosnek wraz z cebulą podsmażamy na patelni bez tłuszczu. Brokuły i marchewkę blanszujemy, a następnie odstawiamy do ostygnięcia.

W misce wymieszaj kwaśną śmietanę, jajka, ser i zioła. Dopraw solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej. Następnie wymieszaj z blanszowanymi warzywami.


Mieszankę cebulowo-czosnkową wyłóż na ciasto,


a na wierzch wylej mieszankę warzywno-serową. Strucle ostrożnie zwiń i piecz w temperaturze do 180*C przez ok. 35 minut.
Podkreślam te ostrożnie, bo jak widać na załączonym zdjęciu mnie sie to nie udało i popękała :(


W połowie pieczenia posmaruj wytwór masłem i posyp sezamem.




Smacznego!


piątek, 13 stycznia 2012

Koczownicze opowieści. O Bułgarach co się stali Słowianami...

W ramach uzupełnienia poprzedniego posta publikuję przepis na kiełbaski bułgarskie z mięsa mielonego. W smaku przypominają nasze mielone, ale są przyrządzane w inny sposób i trochę różnie się ich skład.

Na początek jednak krótka refleksja związana z pomysłem na połączenie obu kuchni. Zrobiłam ten zabieg umyślnie, bo jak na mój skromny gust obie kuchnie mają wiele cech wspólnych. Zastanawiałam się nawet skąd to wynika i doszłam do wniosku iż z historii. A jakże, w moim wykonaniu zawsze musi być coś związanego z historią, archeologią itp.

Przyjrzyjmy się zatem historii Bułgarów. Uważa się, iż Bułgarzy są potomkami trzech ludów - Słowian, którzy osiedlili się na Półwyspie Bałkańskim w VI wieku, Protobułgarów, którzy przybyli na Bałkany w VII wieku, a także Traków, lokalnej ludności, zamieszkującej tereny wschodniej części Półwyspu Bałkańskiego od głębokiej starożytności.

Dla nas najbardziej interesujący są w tej chwili Protobułgarzy - lud koczowniczy. Stopniowo Protobułgarzy, którzy we wschodniej części obecnej Rumunii (Dobrudża, delta Dunaju) stworzyli w 681 r. własne państwo, ulegli asymilacji wśród przeważających liczebnie Słowian. Już w 893 r. w początkach panowania Symeona I w miejsce języka protobułgarskiego wprowadzono został jako język państwowy, język słowiański. Śladem po Protobułgarach jest obecna nazwa narodu (Bułgarzy) oraz nieliczne wyrazy pochodzenia protobułgarskiego, takie jak np. бъбрек (bybrek) nerka, czy imiona, takie jak np. Borys. Jednak uważam również, że pozostałością po tym ludzie koczowniczym jest również pewna nutka w kulturze kulinarnej. Co powoduje, że Węgry i Bułgaria, choć rozdzielone Rumunią, świetnie współgrają pod pewnymi względami na polu gastronomicznym.

Należy również pamiętać, iż na kuchnię Bułgarską równie silny wpływ mieli Turcy.

Przejdźmy jednak do meritum, a więc do naszych kiełbasek.

Spis składnikowy:
600 g mięsa wołowego, mielonego
1 ząbek czosnku, drobno posiekany
2 szalotki, drobno posiekane
1 łyżka słodkiej papryki mielonej
1 jajko
3 czerwone cebule
3 ogórki konserwowe, pokrojone na plastry
buka tarta
olej
sól

Mięso mielone łączymu z solą, czosnkiem, szlotkami, papryką, jajkiem, bułką tartą i mieszamy do uzyskania zwartej konsystencji. Z masy formujemy kiełbaski wielkości kciuka i nabijamy je na patyczki do szaszłyków. Smarujemy kiełbaski olejem i wkładamy do nagrzanego piekarnika.



Temperatura pieczenia to ok. 180*C. Pieczemy do zarumienienia z obu stron - około 25 min.





Te proste danie można z powodzeniem podawać na imprezach jako przekąskę. Wtedy nalezy podawać przyozdobione ogórkiem konserwowym oraz posiekaną czerwoną cebulą. Ja jednak podałam je do węgierskiego paprykarza ziemniaczanego, którego widać na powyższych zdjęciach.

Smacznego! вкусно!

Ps. Jakby co to powtarzam: przepis na paprykarz w poście wcześniejszym: http://staropolski-zapiecek.blogspot.com/2012/01/koczownicze-smaki-czyli-paprykarz.html