niedziela, 17 kwietnia 2011

Pierogi polskie ruskimi zwane

Z nazwą owych pierogów jest związana dość zawiła historia. Pierogi te pochodzą z kresów, dawnych terenów Rzeczpospolitej. Najpopularniejsze były we Lwowie. Przed II Wojną Światową nazywane były pierogami polskimi, lecz po zmianie granic na mocy układu jałtańskiego Lwów znalazł się poza granicami Polski. Tym też sposobem zaczęto pierogi nazywać ruskimi. Co prawda nie była to niby Rosja, ale w świadomości wielu ludzi bardzie Rosja niż Ukraina, a już na pewno dawne tereny Rusi Kijowskiej.

Na Ukrainie czy w Rosji pierogi te zwane są wciąż polskimi, a gdy w restauracji poprosimy kelnera o pierogi ruskie to zapewne zrobi wielkie oczy!

Ciekawostką jest to, że nowa nazwa dość długo nie przyjmowała się w jednym z polskich miast. Dla osób znających historię jest to prawdo podobnie jasne. Chodzi tu o Wrocław do którego wysiedlono wielu mieszkańców kresów wschodnich, w tym Lwowa.

Spis składnikowy:
Farsz:
- 3 łyżki masła
- 1 posiekana cebula
- 500 g twarogu
- 4 ziemniaki
- sól, pieprz
Ciasto:
- 1/2 kg mąki pszennej
- 1 łyżka soli
- ok. 1 szklanka letniej wody

Mąkę przesiać na stolnicy, dodać sól i wodę. Zagnieść ciasto, dobrze wyrobić – ma być wolne.
Ugotować ziemniaki i dokładnie je rozgnieść. Wymieszać z serem dodając pozostałą sól, pieprz i podsmażoną wcześniej na maśle cebulkę. Na stolnicy rozwałkować płat ciasta tak na grubość kilku milimetrów ( ciasto jest bardzo plastyczne), szklanką wykrawać krążki. Na każdy krążek nałożyć porcję masy serowo - ziemniaczanej i dokładnie skleić brzegi (ja to robię przeważnie maszynką). W dużym garnku zagotować ok 1,5 l wody i porcjami wrzucać do niej pierogi (nie więcej niż 10 jednocześnie). Wody nie solimy. Gotować do czasu aż pierożki wypłyną na wierzch, delikatnie mieszając, tak żeby nie uszkodzić skórki.
Można je podawać ze śmietaną, zasmażką z cebuli i słoniny lub masłem. Ale ja najbardziej lubię odsmażane na maśle z dodatkiem kopru i pietruszki.

Smacznego!

piątek, 15 kwietnia 2011

Reduta Ordona na nowo odkryta

Jakkolwiek tytuł brzmi banalnie, bo ile można odkrywać to samo, to jednak można. I nasz ukochany szaniec 54 jest tego najlepszym przykładem.
Badania archeologiczne prowadziliśmy na tym terenie na jesieni ubiegłego roku. Skromne nasze znaleziska potwierdziły rzeczywistą lokalizację osławionej przez Mickiewicza fortyfikacji. Piszę potwierdziły, ponieważ już wcześniej różne kręgi varsavianistyczne uważały, że tam się ona znajdowała.

Abstrahując jednak od dziwnych zawirowań społeczno-politycznych związanych z problemem odkrycia reduty (kto?, kiedy?, gdzie? i jak?) mam przyjemność zaprosić Wszystkich zainteresowanych tematyką militarną na wernisaż wystawy "Reduta Ordona na nowo odkryta".


Jak widać (mam nadzieje, że widać) na zaproszeniu wernisaż już w najbliższy wtorek, tak więc można rzec, że już jestem na finiszu i tak też staram się patrzeć na sprawę :) A skoro już kończę to przedsięwzięcie, niebawem powrócę do kucharzenia :)))

wtorek, 5 kwietnia 2011

Masło to podstawa

Dziś masło może nie jest tak powszechnie stosowane i chętnie używane (zwłaszcza przez odchudzającą się część społeczeństwa) jak miało to miejsce kiedyś. Zwłaszcza mowa tu o kuchni przesiąkniętej modą francuską, co odpowiada czasom saskim i późniejszym.
W większości przepisów zawartych w poradnikach, książkach kucharskich i innych periodykach "kuchennych" z XVIII i XIX znajduje się masło. Masło dodawano do pieczeni, do zup, bazowały na nim sosy i polewki, jednym słowem wszystko co miało służyć za potrawę na "pańskim" stole (ze stołem chłopskim było nieco odmiennie, ale to już zupełnie inny rozdział w historii sztuki kulinarnej). Wskazuje to, że masło było produktem bardzo ważny, a może nawet i wiodącym w kuchni staropolskiej (oczywiście tej francusko - staropolskiej :) - o tej prawdziwie polskiej kiedy indziej).
Do ubijania masła służyły specjalne urządzenia-naczynia, jakie dziś można już raczej oglądać jedynie w skansenach. Ot i czasem się zdarzy zobaczyć takie cudeńko gdzieś na wsi, lub, jak w moim przypadku, wejść w posiadanie takiego sprzętu w ramach pamiątki rodzinnej :)

Oto moja maleńka :)


Naczynie to zwie się Kierza, a bardziej potocznie, a za razem bardziej znane pod nazwą masielnica. Kierze robiono z drewna, co nie było bez znaczenia, gdyż w naczyniach z innych tworzyw masło nie wychodziło dobre - no a przynajmniej tak twierdzili ówcześni.
Jako, że produkt końcowy używany był nader często (o czym wspomniałam wyżej), jego produkcja należała do zajęć codziennych. Tylko ludzie o biedniejszym stanie bytu ubijali masło raz na jakiś czas, konserwując je za pomocą soli. "Pospólstwo" z rzadka spożywało masło (raczej odświętnie). Masło, które miało trafić na stół jako odrębny element posiłku, a nie jako część składowa dania, było formowane w ozdobne kształty w specjalnych foremkach z drzewa bukszpanowego tu też istotne jest tworzywo foremki).

Zapytacie Moi Mili skąd ten wywód o maśle? Odpowiedź jest prosta, jeśli chcemy zajmować się kuchnią dawną i gotować wedle starych przepisów, musimy zacząć od podstaw. A jedną z tych podstaw jest masło.


To zdjęcie zaczerpnęłam z internetu, tak w ramach "uocznienia" czynności :)

A więc jak to było robione? Bardzo prosty przepis, bułka z masłem... :)
Masło przygotowywano ze śmietany. Oczywiście najpierw należało taką smietanę uzyskać z mleka. Ubijano ją kijem (element masielnicy), który zwano kołatuszką - od czynności, jaką wykonywał, czyli kołatał. Odpowiednia długość kołatania dawała w efekcie masło, oraz maślankę, czyli część płynną powstało w wyniku ubijania ze śmietany.

W XIX wieku pojawiły się też bardziej "zautomatyzowane" masielnice:


gdzie zamiast kołatuszki ręcznej była wajcha do kręcenia.

Dla wytrwałych oraz tych z możliwościami pozyskania naturalnego mleka lub gotowej śmietany od rolnika proponuję wypróbowanie powyższego przepisu. Oczywiście doradzam również zamianę przedpotopowej kierzy na współczesny mikser. Najlepiej taki z trzepaczką jak do jajek.
Tym, którym dostęp do produktów z pierwszej ręki (a raczej piersi krowy), jest utrudniony lub niemożliwy, polecam wypróbowanie pełnotłustej śmietany 36 %.
Dla przykładu, że tak też się da, prezentuje poniżej mój efekt końcowy, uzyskany właśnie z takiej sklepowej śmietany. Zaręczam, że uzyskane w ten sposób masło w smaku jest wyborne!



Żeby przepis był przepisem zamieszczam spis składnikowy:
- mleko lub śmietana nieprzetworzone (takie prosto od krowy, a nie prosto z przetwórni)
- śmietana 36% w miarę możliwości nie UHT - jako zamiennik powyższych składników
- mikser :0

Miłej pracy przy trzepaniu!

piątek, 1 kwietnia 2011

Trochę wiosny, absurdu i polędwicy

Zgodnie z tytułem zacznę od wiosny. Ostatnio mam w zwyczaju jeździć do pracy rowerem. Dostarcza mi to wiele radości i możliwości zarazem. Mam możność obserwować wiele ciekawych "zjawisk". Dzięki tym rowerowym wyprawom widzę i czuję jak wiosna zawitała i z wolna zadamawia się w naszym mieście, to jest w Warszawie.



Voilà oto efekty moich wycieczek rowerowych. Ktoś pewnie powie, ale mi wielkie coś, ot tam zwykłe kwiatki. A no zwykłe, ale (choć zdjęcia może tego nie oddają w pełni) jak one ślicznie wyglądały na tym skrawku trawnika przy Anielewicza. Na prawdę mnie rozradowały i dobrze nastawiły na cały dzień. A takie nastawienie jest zwłaszcza potrzebne gdy robię jakąś wystawę. A dlaczego?, bo zawsze wiąże się to z jakimiś problemami i użeraniem z ludźmi. Teraz dla odmiany fotograf nawalił i nie mam zdjęć na tablice, drukarnia chciała mnie dziś załadować na ponad siedem stów itd. Ale wybrnęłam z opresji można by rzec dzięki krokusom :)

Dobrze, ja tu gadu gadu o krokusach i wystawie, a najwyższa pora napomknąć coś o absurdzie.




Mieszkańcy Warsowiensis zapewne wiedzą cóż to za budynek, a raczej cóż to będzie za budynek. Dla ułatwienia mogę powiedzieć, że jadąc do pracy przejeżdżam przez teren dawnego getta, a więc dzisiejszy Muranów....

A dla niewtajemniczonych: to będzie Muzeum Żydów w Polsce (czy jakoś tak się ma ta instytucja nazywać).
No cóż i tu się jak dla mnie pojawia ten absurd, czyli, jakby to ująć, "całokształt" bryły, konstrukcji etc.
Nie wiem jak inni, ale ja jakoś nie odbieram za dobrze architektury nowoczesnej. Do mnie to jakoś nie przemawia, a zwłaszcza gdy ma to być muzeum, do tego związane z taką sprawą. Po prostu tego nie czuje...
Dlatego też nasuwa się pytanie czy oni budują muzeum, czy może jest to jakaś odyseja kosmiczna, star trek czy jakieś inne badziewie?

To by było na tyle jeśli chodzi o rozważania architektoniczno-botaniczne i biorę się za kucharzenie, a więc kilka słów o polędwicy.
Wedle Ćwierczakiewiczówny, jak i innych XIX-wiecznych speców kuchennych polędwica wieprzowa (zdaje się, że wołowa podobnie) najlepiej smakuje z rożna. Jedyne co jej należy uczynić, to osolić, a następnie owinąć wokół rożna. W trakcie pieczenia należy polewać ją wodą z octem, a pod koniec pieczenia obsypać bułką tartą.
No i cóż Moi Drodzy, ja wzbogaciłam przepis o kilka ziół, z powodzeniem stosowanych w owych czasach. Tak więc prócz soli zrobiłam marynatę z kopru, natki pietruszki, pieprzu, lubczyku oraz jałowca. Połączenie eksperymentalne, nie powiem, ale smakuje wybornie. Mięsko poleżało kilka godzinek w tej marynacie, a później to już bardzo przepisowo było wykonane.





A oto efekty



To ciemne na górze to ziółka, a pomiędzy nimi, takie żółtawe, to bułka tarta :)

Spis składnikowy:
- polędwica (dowolnej wielkości i masy)
- pieprz
- sól
- koper
- natka pietruszki
- lubczyk
- jałowiec
- bułka tarta
- ocet
- olej do marynaty

Smacznego i do sytego!